Opis
Marka: Perfect Mood Board
Produkcja: Kanada
Dodatkowe informacje: produkt nietestowany na zwierzętach, bez parabenów i nieperfumowany, posiada certyfikat Halal
Skład: Octyldodecanol, Diisostearyl Malate, Mica, Caprylic/Capric Triglyceride, Polyethylene, Silica, Cera Alba, Copernicia Cerifera (Carnauba) Wax, Caprylyl Glycol, Hydrogenated Vegetable Oil, Phenoxyethanol, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sorbic Acid, Tocopheryl Acetate, Vanillin. Może zawierać (+/-): CI 15850, CI 16035, CI 19140, CI 42090, CI 45410, CI 73360, CI 77491, CI 77492, CI 77499, CI 77742, CI 77891, CI 77266.
*kolor w rzeczywistości może się nieznacznie różnić od tego na zdjęciu
Katarzyna –
„To ten kolor naprawdę istnieje?” – to było pierwsze, co pomyślałam, kiedy rozpakowałam swój egzemplarz pomadki Amp Up. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę w realu odcień plasujący się gdzieś pomiędzy 7.7 A i 7.6 A z klasycznej palety Bright Spring. A jednak! Ale uwaga: to nie jest kolor dla każdego i na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu. To jest kolor bezkompromisowy i taki, który w makijażu gra pierwsze skrzypce. Będzie z pewnością zwracać uwagę.
Przyznam szczerze, że nigdy nie widziałam niczego w podobnym kolorze, a już na pewno nie kosmetyku kolorowego (i to jeszcze pomadki!). Jestem pełna podziwu dla Ani, że udało jej się stworzyć taki odważny i modowy kosmetyk. To pokazuje chyba wizję marki, która nie poprzestaje na „znanym i bezpiecznym”, ale chce nieustannie poszerzać nasze horyzonty i wyobrażenia dotyczące sezonów kolorystycznych. Tak, myślę, że to jest kolor bardzo „high fashion”. Przypadnie do gustu osobom, które lubią się bawić makijażem. Ja znalazłam na niego dwa sposoby (właściwie to trzy, ale jeden dość nietypowy). Pierwszy to graficzny, pop-artowy „look”, w którym usta w kolorze intensywnego (choć pudrowego) różu grają pierwsze skrzypce. Wyobrażam je sobie w zestawieniu z neutralnym (albo i nie, jak kto lubi), graficznym eyelinerem, a całość daje nowoczesny efekt, idealny na większe wyjście. Drugi sposób to użycie pomadki w roli toppera, tzn. na inną, najlepiej trochę ciemniejszą pomadkę, bądź konturówkę, i stworzenie efektu „ombre lips”. Przyznam, że w ten sposób najczęściej ją noszę, jest to dla mnie bardziej „codzienny look”.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wypróbowała tej pomadki również w roli różu i muszę wyznać, że w tym wydaniu mnie zachwyciła. Nie spodziewałam się, jak pięknie i świeżo ten cukierkowy róż będzie się prezentować na policzkach, czubku nosa, czy w zagłębieniu powiek – daje u mnie efekt porannego, naturalnego rumieńca.
Jeśli chodzi o formułę, to jest ona bardzo komfortowa. Z pewnością nie jest to płaski mat, raczej taki satynowy. Pomadka bardzo dobrze kryje, co jest zadziwiające biorąc pod uwagę kolor. Trwałość jest dobra, produkt ładnie się „zjada”, choć nie „wgryza” się bardzo w usta, a raczej na nich osiada. Ale nie jest to coś, co budzi mój dyskomfort, nie ma tu mowy o żadnym efekcie maski czy zasychania. Jak na matową formułę to jest to produkt w sumie odżywczy, mamy wszak olej z pestek moreli w składzie. Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że ten typ formuły wymaga zadbanych ust i może podkreślać suche skórki.